wtorek, 22 grudnia 2009

1 - O uprzedzeniach wynikających ze światopoglądu.

Rozmawiałem dziś z koleżanka z pracy, której się wyoutowałem niedawno.
Była ona zdziwiona otwartością z jaką traktuje temat swojej orientacji seksualnej. Zastanawiałem się dlaczego obawiała się tego, że wszyscy w biurze się dowiedzą. Czy ze względu na nich, czy na mnie? Powiedziała mi, że jej zdaniem społeczeństwo jest jeszcze mocno homofobicznie i szczególnie mężczyźni mogliby mieć z tym problem.

I naszła mnie taka refleksja na temat pracy u podstaw polegającej na outowaniu się.
Założeniem takiego podejścia jest to, że homofobia wynika z niewiedzy. Ktoś kto nigdy nie poznał geja, czy lesbijki posiada tylko szczątkowe informacje na temat całego zagadnienia homoseksualizmu. Jeśli aktywnie nie szukał danych na ten temat, to raczej posiada on tylko pewien stereotyp przekazany mu przez jego środowisko społeczne.
Owo założenie sugeruje, że osoba posługująca się stereotypem zmieni swoje podejście do wszystkich homoseksualistów poznawszy jednego, który nie jest stereotypowy.

Ale czy na pewno?

W momencie w którym stereotyp nie jest powiązany z jakimiś wartościami wyznawanymi przez jednostkę a pełni raczej funkcję definicji przyjętej za poprawną z braku alternatywy, konfrontacja z rzeczywistością, która wymyka się stereotypowej definicji, może doprowadzić do zmiany. W miejsce stereotypu "gej jest przegięty, zniewieściały, i chodzi w różowym" może się pojawić nowy "gej jest standardowym facetem, który ma chłopaka".

Osobnym zagadnieniem jest jak często zdarza się, że rzeczywistość wypiera bezużyteczny stereotyp i ktoś tę zmianę traktuje jako korzyść dla siebie.

Ale co jeśli stereotyp nie jest łatką używaną dla uniknięcia poznawczej niepewności w dziedzinie homoseksualizmu, a jest spójnią częścią światopoglądu zintegrowaną z hierarchia wartości danej osoby?

W tym przypadku stereotyp wiąże się też z wartościowaniem, a co za tym idzie przybieraniem określonych postaw w kontaktach z przedmiotem definicji, czyli homoseksualistami. W światopoglądzie, którego hierarchia wartości wysoko stawia to, co męskie, albo to co tradycyjne, stereotyp może z łatwością umożliwić zidentyfikowanie homoseksualizmu jako czegoś złego.
Co się zatem dziej w momencie w którym taki delikwent staje przed rzeczywistością wykraczającą poza jego proste definicje? Otóż powstaje poznawczy dysonans ze skutkami dla całego światopoglądu. W tej sytuacji człowiek staje w obliczu zwątpienia w hierarchię wartości jaka kieruje jego poczynaniami. Jest to sytuacja stresująca, bo nikt nie lubi się mylić. Nikt raczej nie lubi też szukać sposobu na zsyntetyzowanie doświadczenia zaprzeczającego części światopoglądu z jego całością. Szczególnie jeśli jego grupa mogłaby to potraktować jako zbyt daleko idące sprzeniewierzenie się założeniom światopoglądowym, które stanowią o ich tożsamości.

Scenariusze są dwa:
1 - skonfrontowany uznaje prymat rzeczywistości nad stereotypem i modyfikuje swój światopogląd tak by pomieścił nowe doświadczenie. Jest to raczej długi i bolesny proces gdzie trzeba przewartościować założenia tak znajome i oczywiste, które stoją jednak w sprzeczności z doświadczeniem.

2 - skonfrontowany uznaje prymat światopoglądu i zintegrowanego z nim stereotypu nad rzeczywistością i neguje ją. W tej sytuacji zaczynają działać różnego rodzaju mechanizmy obronne, które mają doprowadzić do przekonania, że niezależnie od tego, co się człowiekowi jawi, to pedał jednak jest wstrętnym pedałem, a jak nie, to dzieci gwałci, bo tacy to zawsze normalnie wyglądają. Negacja ma jak najszybciej usunąć problem dysonansu i umożliwić zaetykietowanie przedmiotu, czyli geja, wedle znajomych kategorii. Jeśli rzeczywistość z uporem narzuca się postrzeganiu skonfrontowanego, jego reakcje obronne mogą ulec zaostrzeniu.
Dochodzi tu chyba do pewnego pozytywnego wzmocnienia. To, co do tej pory wartościowaliśmy jako złe jawi się nam w innej postaci, która nie spełnia kryteriów definicji. Chcąc za wszelką cenę ocalić definicję należny za wszelką cenę wierzyć w jej słuszność. Im bardziej ktoś wygląda na zwykłego człowieka tym bardziej na pierwsze miejsce wysuwa się jego grzeszny, wyuzdany, godzący w podwaliny instytucji małżeństwa i tradycyjnej rodziny homoseksualizm. Może to pozytywne wzmocnienie eskaluje się stopniowo aż wewnętrzna odraza przeraza się w zewnętrzną niechęć, a ta w agresję? "Nie mogę pracować z pedałem!", "Pedał nie może być moim przyjacielem!", "Pedał nie może być moim synem!".
Oczywiście odczucie nie musi przeradzać się w czyn i owa niechęć może być ukrywana, jednak będzie ona ciągle wpływała na sposób w jaki skonfrontowany odnosi się do konfrontującego, ponieważ ciągle będzie on powodował dysonans poznawczy godzący w prawdziwość przekonań konfrontowanego.

I wracamy do pracy u podstaw. Ilu wystawianych na rzeczywistość geja, jako zwykłego szarego Kowalskiego zareaguje akceptacją rzeczywistości, ilu będzie musiało się najpierw pobić z swoimi uprzedzeniami, a ilu pozostanie przy stereotypie ponieważ zbyt trudno im się z nim rozstać?

Czy są jakieś sposoby outowania się, które mogą złagodzić stres i może szok związany z nagłym zaprzeczeniem części czyichś założeń? Podanie jakiegoś kontekstu? Przygotowanie przed outingiem? Dialog po? Ogólna postawa? A może nie warto sobie zawracać głowy i po prostu być sobą?

niedziela, 20 grudnia 2009

Dla kogo małe cycki Polski?

Fajny film ostatnio widziałem.
W jednym z branżowych klubów w Krakowie powstał Klub Filmowy gdzie w ubiegłą środę można było obejrzeć film o malowniczym tytule Itty Bitty Titty Committee, którego tytuł równie malowniczo przetłumaczono na "Stowarzyszenie małych cycków".

Filmu streszczał nie będę, napiszę tylko, że warto obejrzeć i posmakować kina lesbijskiego :)

Chciałem za to napisać o jednym wątku, które się przez film przewijał.
Dowiedziałem się na przykład o koncepcji "seed group", czyli grup siejących w przestrzeni społecznej pewne pomysły i idee. Oczywiście większość organizacji społecznych stosuje jakieś metody promowania swoich wizji jak manifestacje, happeningi itd, jednak to, co pokazał film to raczej grupa miejskich partyzantek dokonująca po cichu ideologicznego sabotażu. Dziewczyny z filmu walczyły ze współczesnym obrazem kobiety - szczupłej, piersiastej i podporządkowanej mężczyźnie. Absolutnie genialnym moim zdaniem pomysłem było włamanie się do sklepu sprzedającego odzież pasującą tylko na modelki i podmienienie anorektycznych manekinów na wersje przedstawiające kobiety z nadwagą.
Jest to więc metoda organizowania w przestrzeni publicznej instalacji wywołujących szok i zmuszających do zastanowienia się nad powszechnie akceptowanymi kulturowo ideami.
I teraz pytanie. Czy coś takiego to wandalizm, obywatelskie nieposłuszeństwo, desperacka próba przebicia się do świadomości?
I pytanie #2. Kiedy takie coś będzie działać w Krakowie?!?

Od czasu do czasu zdarza się zobaczyć jakąś wlepkę, albo jakiś obrazek namalowany sprayem na ścianie, ale są to raczej jednostkowe "wybryki". A co gdyby powstała grupa z konkretnym przekazem, grupa zdeterminowana, żeby dotrzeć z tym przekazem do świadomości Kowalskiego?

Problem może tkwić w metodach. O ile wlepkę można zdjąć, tak zamalowanie ściany kosztuje i trzeba rozważyć zagadnienie legalności takiej grupy. Czy działać w majestacie prawa, na jego granicy, czy zupełnie poza jego domeną?

W Łodzi funkcjonuje na przykład Grupa Pewnych Osób, która walczy z apatią władz miejskich wysiewając pod osłoną nocy trawę na zaniedbanych trawnikach miejskich. Świetną akcją było też zbieranie naklejek promujących pewnego operatora telefonii komórkowej, który chciał połączyć reklamę z dialogiem społecznym (pomysł sam w sobie ciekawy) i oklejała polskie miasta nalepkami na których można było sobie coś napisać. Taki SMS dla przechodniów. GPO zebrała masę takich naklejek, na każdej napisała "prosimy nie śmiecić" i poobklejała nimi schody jednego z salonów sieci. GPO jest inicjatywą fascynującą bo jednoczy i aktywizuje ludzi. Pozwala im zamanifestować swoją frustrację i zrobić coś na rzecz społeczności.

Przykładem innej metodologii mogą być grupy anarchistyczne jak na przykład poznańska Manufaktura, która na plakacie promującym zaciąg do wojska polskiego doklejała czaszki na twarzach uśmiechniętych żołnierzy.
Albo wyczyny Radykalnej Akcji Twórczej RAT z tą perełką na czele:

Dzieło sztuki ma ponoć uchwycić pewien stan ducha i wzbudzić go w odbiorcy. Atmosfera protestu powinna być zatem świetna pożywka dla artystycznego buntu. Czyni to z artystycznej prowokacji świetne medium do przebijania się ze swoją wizją do, nazwijmy to - zbiorowej świadomości.

Zmiana światopoglądowa zawsze boli, bo trzeba przebudować sposób w jaki postrzegało się świat. Trzeba uznać, że nasze pojmowanie go jest absurdalne i poszukać innego spojrzenia, a w czasie poszukiwań jest się zawieszonym w groźnym, chaotycznym i nieznanym świecie. Stąd taka artystyczna prowokacja zwracająca bezpośrednio uwagę na rysy w skostniałym światopoglądzie spotka się z całym spektrum reakcji jak zdziwienie, szok, agresja, czy negacja.

Problemem jest to, na ile możemy sobie pozwolić na atakowanie większości jeśli chcemy zwrócić jej uwagę na problemy mniejszości. Mniejszość, która doznaje przemocy ze strony większości, albo po prostu innej grupy może chcieć się zwyczajnie zemścić i pokazać, że też ich stać na podobne metody. Co jednak jeśli mniejszość, chce uświadomić większość na temat twoich problemów w sytuacji gdy tylko większość jest w stanie im pomóc? Co jeśli problemy mniejszości nie mieszczą się w światopoglądzie większości i z punktu widzenia mniejszości potrzebna jest modyfikacja światopoglądu większości?

Atakowanie większości prawdopodobnie utwierdzi ją w przekonaniu, że nie warto modyfikować swojego światopoglądu by objąć mniejszość i odpowiedzieć na jej potrzeby. Taki atak może za to skonsolidować mniejszość, dać jej poczucie siły i zjednać inne grupy mniejszościowe przeciwne światopoglądowi większości. Tak czy owak agresja rodzi agresję i taka metoda może wymknąć się kontroli. Z drugiej strony jednostka atakująca mniejszość mając na celu konsolidację większości poprzez stosowanie techniki kozła ofiarnego (np. żydzi, komuniści, ekolodzy, homoseksualiści, mniejszości religijne itd) sama definiuje język i metody dialogu jaki prowadzi. Tym samym kontratak, którego kontekst wyklucza masy i trafia jedynie w winowajcę, nawet jeśli w swej treści krytykuje element światopoglądu mas może zostać odebrany inaczej.

Lepszą metodą modyfikowania światopoglądu mas może być satyra. Koncentrowanie uwagi na światopoglądowych niespójnościach i ośmieszanie ich zamiast atakowania, jeśli poprawnie przeprowadzone może jak myślę odnieść lepsze skutki niż zwykły atak. I przykład:




Tak, czy owak większość tego typu akcji raczej pomoże podjąć decyzję o zmianie światopoglądowej komuś kto już się waha. Trudno powiedzieć co konkretnie przyczynia się do zachwiania skostniałą strukturą, ale jeśli jest to jakiś specyficzny argument, który powoduje moment typu "AHA!!", to chyba lepiej, żeby w przestrzeni publicznej istniała różnorodność argumentacji pod względem formy (prowokacja, satyra, akcja), jak i treści (dzieło sztuki, racjonalny argument).

Osoby zafiksowane na swoich poglądach nie zmienią zdania pod wpływem niczego, co nie byłoby chyba jakąś sytuacją graniczną odmieniająca życie, jak w przypadku zwolennika kary śmierci, którego syn zostaje nagle na nią skazany. Ale oni stanowią mniejszość samą w sobie, która w pewnym sensie posługuje się powyższymi metodami.

Kończę ten wpis, bo zaraz zacznę szukać antytez do powyższego. Jak ktoś się nie zgadza, albo widzi coś co pominąłem to zapraszam do komentowania i sobie podyskutujemy. Formę postaram się dopasować do stylu piszącego :)

niedziela, 6 grudnia 2009

[Tl;Dr] Ogólnie o tolerancji

Mała rozkminka o "tolerancji". A w zasadzie to nie mała...


Uwaga! Ten tekst jest stanowczo za długi!
W trosce o czytelnika oznaczam go jako Tl;Dr, czyli Too long; Do not read.


Czytasz tylko na własną odpowiedzialność, no chyba, że potrzebujesz szybko zasnąć...




Tolerancja to termin pojawiający się coraz częściej w różnych debatach. Jedni krzyczą, że nietolerancja jest zła i nie można jej tolerować. Inni nietolerancyjnym nazywają przymuszanie ich do tolerowania jakichś rzeczy.

Żeby się nie wdawać w dyskusje z różnymi słownikowymi definicjami pojęcia "tolerancja", jak każdy porządny filozof podam swoje!

Po pierwsze, skąd wiadomo jakie zjawisko powinno się tolerować, a jakie nie?
Po drugie, czy oprócz tolerancji można do danego zjawiska podchodzi na inne sposoby?
Po trzecie, skąd się biorą nieporozumienia w stosunku do zagadnienia tolerancji i jak im zaradzić?

Wydaje mi się, że wszystko zależy od hierarchii wartości jaką człowiek posiada. Jest ona integralną częścią naszego światopoglądu. Dzięki tej hierarchii jesteśmy w stanie rozpoznawać to co dobre i to co złe oraz w zgodzie z tym kierować swoimi czynami. Często ta hierarchia nie jest uświadomiona. Czasami człowiek się nie zastanawia nad tym co potępić, a co pochwalić, tylko kieruje się wskazówkami wyniesionymi z wychowania, czy tradycji swojej grupy, to znaczy grupy ludzi o tym samym światopoglądzie.

To właśnie z hierarchią naszych wartości konsultujemy zjawisko, którego doświadczamy. Jak już zbadamy naturę zjawiska i porównamy z naszymi wartościami, to będziemy mogli je ocenić, a co za tym idzie dobrać nasze nastawienie do tego zjawiska.

Wydaje mi się, że jeśli napotkamy na naszej drodze coś, co jest w oczywisty sposób zbieżne z naszymi wartościami, będziemy skłonni to pochwalić, uznać za jakieś dobro i zaakceptować. Ktoś kto wysoko wartościuje pomoc bliźniemu będzie nastawiony pozytywnie do wolontariuszy, organizacji charytatywnych i syna sąsiadki, który robi zakupy dla babci Jadzi spod szesnastki.

Nazwijmy taką postawę "afirmacją" i uznajmy, że człowiek jest skłonny afirmować to co jego światopogląd ukazuje jako dobro.

Co jeśli napotkamy na swej drodze wydarzenie, na temat którego nasz światopogląd i hierarchia wartości się nie wypowiadają? Jeśli nie jest ono sprzeczne z naszymi wartościami, ani nie jest z nimi zbieżne, to jest najpewniej dla nas obojętne, neutralne. Można tutaj zaklasyfikować sprawy, które może już nie mieszczą się w naszym światopoglądzie, ale przynajmniej nie podważają jego hierarchii wartości. Przykładem może być ekstrawagancki ubiór, nietypowe zachowanie, czy postawy. Konkretnym przykładem może być czyjś wegetarianizm jeśli jest traktowany jako coś nietypowego, dziwacznego, ale w sumie nie zagrażającego osobie oceniającej. Ludzie, którzy nie mieszczą się w naszym światopoglądzie bywają uznawani za nieszkodliwych idiotów, dziwaków, buntowników itd, ale generalnie przechodzi się na wyróżniającymi ich cechami do porządku.

Taką postawę nazwijmy "tolerancją" i przyjmijmy, że człowiek jest w stanie tolerować to, co jest dla niego obce, ale nie jest sprzeczne z jego hierarchią wartości.

Trzeba jeszcze przyjrzeć się reakcji na coś co jawnie sprzeciwia się naszym wartościom. Temu, co nasz światopogląd każe nam ocenić jako zło albo temu, co zdaje się sugerować, że z naszym światopoglądem jest coś nie tak. Zakładam tutaj, że człowiek będzie się bronił (czasem bardzo agresywnie) przed atakami tych, którzy chcą podważyć założenia jego światopoglądu, na przykład zasadność przyjmowanej przez niego hierarchii wartości. Reakcja obronna będzie podejmowana w kontakcie ze zjawiskiem, które wykracza poza czyjś światopogląd i jest z tym światopoglądem jawnie sprzeczna. Jeśli ktoś wysoko wartościuje życie ludzkie, będzie zapewne sprzeciwiał się karze śmierci. Może też być przeciwnikiem aborcji i eutanazji. Jeśli ktoś za wysoką wartość uznaje życie w ogóle, może zostać wegetarianinem i nie zgadzać się na zabijanie zwierząt na futra.

Taką postawę nazwijmy "potępianiem" i uznajmy, że człowiek jest skłonny potępiać to, co jawnie sprzeciwia się założeniom jego światopoglądu.

Można więc zaproponować trzy sposoby podchodzenia do zjawiska: afirmujące, tolerujące oraz potępiające i powiedzieć, że wybór jednej z tych postaw zależy od naszej hierarchii wartości.

Ale światopoglądy i hierarchie są różne. Może się więc stać tak, że to samo zjawisko będzie przez jedną osobę afirmowane, przez drugą tolerowane, a przez trzecią ostro potępione! I kto ma rację?

Nie wiem czy ktoś może w ogóle mieć w takim sporze rację. Jak wspomniałem wyżej światopogląd jest zazwyczaj podzielany przez grupę ludzi. Spełnia on tu funkcję spoiwa łączącego osoby o podobnych poglądach, a zatem wyznacza tożsamość grupy. "My jesteśmy katolikami, hierarchię wartości czerpiemy z nauk Kościoła i wiemy co jest dobre, a co złe" - mówią jedni. "My jesteśmy liberałami, wartości czerpiemy z naszych teorii i też dobrze wiemy jak być powinno" - mogą powiedzieć inni. Światopogląd każdej grupy mówi jej członkom jak mają się zachowywać wobec siebie oraz wobec przedstawicieli innych grup. O ile w pierwszym wypadku trudno się bulwersować, tak w drugim może dojść do zgrzytów.

Dlaczego dochodzi do zgrzytów? Bo każdy zakłada, że jego światopogląd mówi prawdę o świecie, że jego hierarchia wartości jest najlepsza, a skoro tak, to wszyscy "inni" muszą się mylić! Dopóki swoje oceny kierujemy do siebie i do ludzi z podobną hierarchią wartości wszystko jest moim zdaniem w porządku. Mówiąc o grzechu do współwyznawcy mówi się zrozumiałym dla niego językiem. Kiedy jednak wyznawca mówi liberałowi, ze grzeszy musi to brzmieć w liberalnych uszach absurdalnie.

Zauważyć tu trzeba ciekawą zależność. Kiedy ja mówię, że teza X jest prawdziwa innej osobie, która też tak myśli, to się zgadzamy. Kiedy ktoś mi mówi, że to teza Y, a nie X jest prawdziwa, podważa prawdziwość mojego twierdzenia (najprostszy przykład: "Bóg jest" i "Boga nie ma"). Jeśli tylko jedna teza może być prawdziwa bo inaczej grozi nam sprzeczność, to ktoś z nas jest w błędzie. Nikt nie lubi być w błędzie. A już w ogóle jeśli się mu bezpośrednio wypomina, że błądzi. Ten kto mówi, że Boga nie ma nie zaprzecza jednej tylko tezie, ale podważa cały światopogląd oparty na tym założeniu.

Pół biedy jeśli chodzi o rzecz trywialną. Albo problem, który można zweryfikować na przykład naukowo. Ale co w przypadku ocen światopoglądowych i przyjmowania wspomnianych postaw? Jeden mówi, że X jest dobre i godne afirmacji, a drugi mówi, że X jest złe i godne potępienia. Kto ma rację? Czy w ogóle ktoś może mięć rację? Jak dowieść, że X jest na prawdę dobre? Ciężko rozprawiać o dobru nie napotykając prędzej czy później na problem subiektywizmu.

Oczywiście istnieja próby stworzenia uniwersalnej hierarchii wartości. Sporo ludzi zgadza się na przykład co do tego, że zabijanie innych jest czymś złym. Karta Praw Podstawowych była moim zdaniem próbą spisania pewnych intuicji, co do których większość mogłaby się zgadzać (a i tak nie wszystkie państwa ją ratyfikowały w całości). Żyjemy więc w świecie gdzie występuje duża różnorodność światopoglądów, a to rodzi pytanie o to, jak sobie z tym pluralizmem poradzić w sytuacjach konikowych.

Wydaje mi się, że sporo z tych sytuacji jest do uniknięcia jeśli zastosować się do ludowej maksymy "nie mierz wszystkich swoja miarą". Polegałoby to na stopniowym poszerzaniu zakresu tolerancji im dalej od siebie. W stosunku do samych siebie możemy być mało tolerancyjni. W końcu jeśli rozumiemy naszą hierarchię wartości to raczej zawsze będziemy w stanie uwiadomić sobie kiedy powinniśmy mieć wyrzuty sumienia a kiedy nie.

W stosunku do naszej grupy światopoglądowej możemy pójść na ustępstwa. Każdy w końcu interpretuje nakazy i zakazy po swojemu. Wierzący katolik może wywnioskować, że z przykazania nie zabijaj wynika iż nie może on palić, ale musi uznać, że inni mogli nie dojść do tego samego wniosku. Z resztą i tak też są katolikami i zachowują się bardzo podobnie, więc nie powinno być problemu. Tu już powiększa się zakres tolerancji i to co u siebie jesteśmy skłonni potępić możemy tolerować u innych z naszej grupy.

W kontaktach z innymi grupami musimy już stosunkowo mocniej ograniczyć spektrum potępiania na rzecz tolerancji. Musimy chyba uznać, że inni opierają swoje hierarchię wartości na innych założeniach i tłumaczenie im, że coś jest złe mija się z celem. Myślę, że w sytuacji w której obie grupy są w stanie skupić się na sobie swoje kryteria dobra i zła, a na zewnątrz wychodzić z dużym marginesem tolerancji można uniknąć wielu konfliktów, gdzie jeden czuje się urażony, że ktoś go potępia za coś, co wydaje mu się całkiem dobre.

Oczywiście nadal w skrajnych przypadkach będzie dochodziło do konfliktów, bo ludziom trudno będzie tolerować skrajne zło. Myślę jednak, że uświadomienie sobie, że nasze kryteria dobra/zła mają służyć przede wszystkim nam, a nie wszystkim może nieco usprawnić współżycie w zróżnicowanym środowisku społecznym.

sobota, 5 grudnia 2009

Myśl nieuczesana #1

Nawet gdyby religii nigdy nie wymyślono, najprawdopodobniej ludzie znaleźliby inne ciekawe powody, żeby pozbawiać się życia.

Tak się zastanawiałem, co by było gdyby nasz gatunek był genetycznie niezdolny do wiary.
Czy latalibyśmy na wakacje do resortu na Alpha Centauri? Czy może wymyślilibyśmy laickie wieki średniowiecze walcząc o jakieś inne idee?

Jak w ogóle postrzegałaby życie istota niezdolna do chociażby pomyślenia o zaświatach?
Rasa istot świadomych chwilowego charakteru ich egzystencji i nieubłaganego jej końca musiałaby wynaleźć inne sposoby nadawania sensu swoim żywotom.

Może jedni stwierdziliby, że tylko gatunek ma szansę na nieśmiertelność i należy go wspomagać w rozwoju za wszelka cenę? Ale wtedy gatunek stałby się przedmiotem religijnej rewerencji. Łatwo wyobrazić sobie sytuację gdzie grupa uznająca, że życie jest bez sensu i należy za żywota starać się o maksimum przyjemności uznana byłaby za bezużyteczna z punktu widzenia rozwoju gatunku. Humanitarianie (że ich tak nazwę) mogli by wręcz uznać, że "ekstatycy" wręcz marnują zaspoby, które można wykożystać dla dobra ludzkości, a w sumie to czemu nie zaprząc ich do pracy? Niech się przydadza przyszłym pokoleniom zamiast leżeć ciągle do góry brzuchem!

I już mamy podstawy do powołania inkwizycji :)


Eksperyment można zmodyfikować.

Co jeśli będziemy mieli dwa narody ludzi, którzy róznia się tylko sposobem wiązania sznurowadeł?

Jesli wszyscy się zgadzają, co do wszystkiego to nie ma podstaw do konfliktów. I tak będzie w obrębie jednego narodu. Ale kiedy pojawia się człowiek z jedną tylko róznicą, to jaskrawo wyróznia się na tle homogenicznej masy. Nagle pojawia się podział na "My" i "Oni" i sposób wiązania butów podniesiony zostaje do nadzwyczajnej rangi. I tu może pojawić się konflikt.

W takiej sytuacji ktoś by się pewnie zaczął zastanawiać czemu są akurat dwa sposoby i czy nie byłoby lepiej, żeby był jeden i to Nasz. Albo ktoś by stwierdził że nasz sposób jest lepszy żeby poczuć się wyjątkowym? Albo ta różnica stałaby się tylko pretekstem do wszczęcia wali o zasoby naturalne? A może wszyscy zaczęliby nosić buty na zamek?