wtorek, 22 grudnia 2009

1 - O uprzedzeniach wynikających ze światopoglądu.

Rozmawiałem dziś z koleżanka z pracy, której się wyoutowałem niedawno.
Była ona zdziwiona otwartością z jaką traktuje temat swojej orientacji seksualnej. Zastanawiałem się dlaczego obawiała się tego, że wszyscy w biurze się dowiedzą. Czy ze względu na nich, czy na mnie? Powiedziała mi, że jej zdaniem społeczeństwo jest jeszcze mocno homofobicznie i szczególnie mężczyźni mogliby mieć z tym problem.

I naszła mnie taka refleksja na temat pracy u podstaw polegającej na outowaniu się.
Założeniem takiego podejścia jest to, że homofobia wynika z niewiedzy. Ktoś kto nigdy nie poznał geja, czy lesbijki posiada tylko szczątkowe informacje na temat całego zagadnienia homoseksualizmu. Jeśli aktywnie nie szukał danych na ten temat, to raczej posiada on tylko pewien stereotyp przekazany mu przez jego środowisko społeczne.
Owo założenie sugeruje, że osoba posługująca się stereotypem zmieni swoje podejście do wszystkich homoseksualistów poznawszy jednego, który nie jest stereotypowy.

Ale czy na pewno?

W momencie w którym stereotyp nie jest powiązany z jakimiś wartościami wyznawanymi przez jednostkę a pełni raczej funkcję definicji przyjętej za poprawną z braku alternatywy, konfrontacja z rzeczywistością, która wymyka się stereotypowej definicji, może doprowadzić do zmiany. W miejsce stereotypu "gej jest przegięty, zniewieściały, i chodzi w różowym" może się pojawić nowy "gej jest standardowym facetem, który ma chłopaka".

Osobnym zagadnieniem jest jak często zdarza się, że rzeczywistość wypiera bezużyteczny stereotyp i ktoś tę zmianę traktuje jako korzyść dla siebie.

Ale co jeśli stereotyp nie jest łatką używaną dla uniknięcia poznawczej niepewności w dziedzinie homoseksualizmu, a jest spójnią częścią światopoglądu zintegrowaną z hierarchia wartości danej osoby?

W tym przypadku stereotyp wiąże się też z wartościowaniem, a co za tym idzie przybieraniem określonych postaw w kontaktach z przedmiotem definicji, czyli homoseksualistami. W światopoglądzie, którego hierarchia wartości wysoko stawia to, co męskie, albo to co tradycyjne, stereotyp może z łatwością umożliwić zidentyfikowanie homoseksualizmu jako czegoś złego.
Co się zatem dziej w momencie w którym taki delikwent staje przed rzeczywistością wykraczającą poza jego proste definicje? Otóż powstaje poznawczy dysonans ze skutkami dla całego światopoglądu. W tej sytuacji człowiek staje w obliczu zwątpienia w hierarchię wartości jaka kieruje jego poczynaniami. Jest to sytuacja stresująca, bo nikt nie lubi się mylić. Nikt raczej nie lubi też szukać sposobu na zsyntetyzowanie doświadczenia zaprzeczającego części światopoglądu z jego całością. Szczególnie jeśli jego grupa mogłaby to potraktować jako zbyt daleko idące sprzeniewierzenie się założeniom światopoglądowym, które stanowią o ich tożsamości.

Scenariusze są dwa:
1 - skonfrontowany uznaje prymat rzeczywistości nad stereotypem i modyfikuje swój światopogląd tak by pomieścił nowe doświadczenie. Jest to raczej długi i bolesny proces gdzie trzeba przewartościować założenia tak znajome i oczywiste, które stoją jednak w sprzeczności z doświadczeniem.

2 - skonfrontowany uznaje prymat światopoglądu i zintegrowanego z nim stereotypu nad rzeczywistością i neguje ją. W tej sytuacji zaczynają działać różnego rodzaju mechanizmy obronne, które mają doprowadzić do przekonania, że niezależnie od tego, co się człowiekowi jawi, to pedał jednak jest wstrętnym pedałem, a jak nie, to dzieci gwałci, bo tacy to zawsze normalnie wyglądają. Negacja ma jak najszybciej usunąć problem dysonansu i umożliwić zaetykietowanie przedmiotu, czyli geja, wedle znajomych kategorii. Jeśli rzeczywistość z uporem narzuca się postrzeganiu skonfrontowanego, jego reakcje obronne mogą ulec zaostrzeniu.
Dochodzi tu chyba do pewnego pozytywnego wzmocnienia. To, co do tej pory wartościowaliśmy jako złe jawi się nam w innej postaci, która nie spełnia kryteriów definicji. Chcąc za wszelką cenę ocalić definicję należny za wszelką cenę wierzyć w jej słuszność. Im bardziej ktoś wygląda na zwykłego człowieka tym bardziej na pierwsze miejsce wysuwa się jego grzeszny, wyuzdany, godzący w podwaliny instytucji małżeństwa i tradycyjnej rodziny homoseksualizm. Może to pozytywne wzmocnienie eskaluje się stopniowo aż wewnętrzna odraza przeraza się w zewnętrzną niechęć, a ta w agresję? "Nie mogę pracować z pedałem!", "Pedał nie może być moim przyjacielem!", "Pedał nie może być moim synem!".
Oczywiście odczucie nie musi przeradzać się w czyn i owa niechęć może być ukrywana, jednak będzie ona ciągle wpływała na sposób w jaki skonfrontowany odnosi się do konfrontującego, ponieważ ciągle będzie on powodował dysonans poznawczy godzący w prawdziwość przekonań konfrontowanego.

I wracamy do pracy u podstaw. Ilu wystawianych na rzeczywistość geja, jako zwykłego szarego Kowalskiego zareaguje akceptacją rzeczywistości, ilu będzie musiało się najpierw pobić z swoimi uprzedzeniami, a ilu pozostanie przy stereotypie ponieważ zbyt trudno im się z nim rozstać?

Czy są jakieś sposoby outowania się, które mogą złagodzić stres i może szok związany z nagłym zaprzeczeniem części czyichś założeń? Podanie jakiegoś kontekstu? Przygotowanie przed outingiem? Dialog po? Ogólna postawa? A może nie warto sobie zawracać głowy i po prostu być sobą?

niedziela, 20 grudnia 2009

Dla kogo małe cycki Polski?

Fajny film ostatnio widziałem.
W jednym z branżowych klubów w Krakowie powstał Klub Filmowy gdzie w ubiegłą środę można było obejrzeć film o malowniczym tytule Itty Bitty Titty Committee, którego tytuł równie malowniczo przetłumaczono na "Stowarzyszenie małych cycków".

Filmu streszczał nie będę, napiszę tylko, że warto obejrzeć i posmakować kina lesbijskiego :)

Chciałem za to napisać o jednym wątku, które się przez film przewijał.
Dowiedziałem się na przykład o koncepcji "seed group", czyli grup siejących w przestrzeni społecznej pewne pomysły i idee. Oczywiście większość organizacji społecznych stosuje jakieś metody promowania swoich wizji jak manifestacje, happeningi itd, jednak to, co pokazał film to raczej grupa miejskich partyzantek dokonująca po cichu ideologicznego sabotażu. Dziewczyny z filmu walczyły ze współczesnym obrazem kobiety - szczupłej, piersiastej i podporządkowanej mężczyźnie. Absolutnie genialnym moim zdaniem pomysłem było włamanie się do sklepu sprzedającego odzież pasującą tylko na modelki i podmienienie anorektycznych manekinów na wersje przedstawiające kobiety z nadwagą.
Jest to więc metoda organizowania w przestrzeni publicznej instalacji wywołujących szok i zmuszających do zastanowienia się nad powszechnie akceptowanymi kulturowo ideami.
I teraz pytanie. Czy coś takiego to wandalizm, obywatelskie nieposłuszeństwo, desperacka próba przebicia się do świadomości?
I pytanie #2. Kiedy takie coś będzie działać w Krakowie?!?

Od czasu do czasu zdarza się zobaczyć jakąś wlepkę, albo jakiś obrazek namalowany sprayem na ścianie, ale są to raczej jednostkowe "wybryki". A co gdyby powstała grupa z konkretnym przekazem, grupa zdeterminowana, żeby dotrzeć z tym przekazem do świadomości Kowalskiego?

Problem może tkwić w metodach. O ile wlepkę można zdjąć, tak zamalowanie ściany kosztuje i trzeba rozważyć zagadnienie legalności takiej grupy. Czy działać w majestacie prawa, na jego granicy, czy zupełnie poza jego domeną?

W Łodzi funkcjonuje na przykład Grupa Pewnych Osób, która walczy z apatią władz miejskich wysiewając pod osłoną nocy trawę na zaniedbanych trawnikach miejskich. Świetną akcją było też zbieranie naklejek promujących pewnego operatora telefonii komórkowej, który chciał połączyć reklamę z dialogiem społecznym (pomysł sam w sobie ciekawy) i oklejała polskie miasta nalepkami na których można było sobie coś napisać. Taki SMS dla przechodniów. GPO zebrała masę takich naklejek, na każdej napisała "prosimy nie śmiecić" i poobklejała nimi schody jednego z salonów sieci. GPO jest inicjatywą fascynującą bo jednoczy i aktywizuje ludzi. Pozwala im zamanifestować swoją frustrację i zrobić coś na rzecz społeczności.

Przykładem innej metodologii mogą być grupy anarchistyczne jak na przykład poznańska Manufaktura, która na plakacie promującym zaciąg do wojska polskiego doklejała czaszki na twarzach uśmiechniętych żołnierzy.
Albo wyczyny Radykalnej Akcji Twórczej RAT z tą perełką na czele:

Dzieło sztuki ma ponoć uchwycić pewien stan ducha i wzbudzić go w odbiorcy. Atmosfera protestu powinna być zatem świetna pożywka dla artystycznego buntu. Czyni to z artystycznej prowokacji świetne medium do przebijania się ze swoją wizją do, nazwijmy to - zbiorowej świadomości.

Zmiana światopoglądowa zawsze boli, bo trzeba przebudować sposób w jaki postrzegało się świat. Trzeba uznać, że nasze pojmowanie go jest absurdalne i poszukać innego spojrzenia, a w czasie poszukiwań jest się zawieszonym w groźnym, chaotycznym i nieznanym świecie. Stąd taka artystyczna prowokacja zwracająca bezpośrednio uwagę na rysy w skostniałym światopoglądzie spotka się z całym spektrum reakcji jak zdziwienie, szok, agresja, czy negacja.

Problemem jest to, na ile możemy sobie pozwolić na atakowanie większości jeśli chcemy zwrócić jej uwagę na problemy mniejszości. Mniejszość, która doznaje przemocy ze strony większości, albo po prostu innej grupy może chcieć się zwyczajnie zemścić i pokazać, że też ich stać na podobne metody. Co jednak jeśli mniejszość, chce uświadomić większość na temat twoich problemów w sytuacji gdy tylko większość jest w stanie im pomóc? Co jeśli problemy mniejszości nie mieszczą się w światopoglądzie większości i z punktu widzenia mniejszości potrzebna jest modyfikacja światopoglądu większości?

Atakowanie większości prawdopodobnie utwierdzi ją w przekonaniu, że nie warto modyfikować swojego światopoglądu by objąć mniejszość i odpowiedzieć na jej potrzeby. Taki atak może za to skonsolidować mniejszość, dać jej poczucie siły i zjednać inne grupy mniejszościowe przeciwne światopoglądowi większości. Tak czy owak agresja rodzi agresję i taka metoda może wymknąć się kontroli. Z drugiej strony jednostka atakująca mniejszość mając na celu konsolidację większości poprzez stosowanie techniki kozła ofiarnego (np. żydzi, komuniści, ekolodzy, homoseksualiści, mniejszości religijne itd) sama definiuje język i metody dialogu jaki prowadzi. Tym samym kontratak, którego kontekst wyklucza masy i trafia jedynie w winowajcę, nawet jeśli w swej treści krytykuje element światopoglądu mas może zostać odebrany inaczej.

Lepszą metodą modyfikowania światopoglądu mas może być satyra. Koncentrowanie uwagi na światopoglądowych niespójnościach i ośmieszanie ich zamiast atakowania, jeśli poprawnie przeprowadzone może jak myślę odnieść lepsze skutki niż zwykły atak. I przykład:




Tak, czy owak większość tego typu akcji raczej pomoże podjąć decyzję o zmianie światopoglądowej komuś kto już się waha. Trudno powiedzieć co konkretnie przyczynia się do zachwiania skostniałą strukturą, ale jeśli jest to jakiś specyficzny argument, który powoduje moment typu "AHA!!", to chyba lepiej, żeby w przestrzeni publicznej istniała różnorodność argumentacji pod względem formy (prowokacja, satyra, akcja), jak i treści (dzieło sztuki, racjonalny argument).

Osoby zafiksowane na swoich poglądach nie zmienią zdania pod wpływem niczego, co nie byłoby chyba jakąś sytuacją graniczną odmieniająca życie, jak w przypadku zwolennika kary śmierci, którego syn zostaje nagle na nią skazany. Ale oni stanowią mniejszość samą w sobie, która w pewnym sensie posługuje się powyższymi metodami.

Kończę ten wpis, bo zaraz zacznę szukać antytez do powyższego. Jak ktoś się nie zgadza, albo widzi coś co pominąłem to zapraszam do komentowania i sobie podyskutujemy. Formę postaram się dopasować do stylu piszącego :)

niedziela, 6 grudnia 2009

[Tl;Dr] Ogólnie o tolerancji

Mała rozkminka o "tolerancji". A w zasadzie to nie mała...


Uwaga! Ten tekst jest stanowczo za długi!
W trosce o czytelnika oznaczam go jako Tl;Dr, czyli Too long; Do not read.


Czytasz tylko na własną odpowiedzialność, no chyba, że potrzebujesz szybko zasnąć...




Tolerancja to termin pojawiający się coraz częściej w różnych debatach. Jedni krzyczą, że nietolerancja jest zła i nie można jej tolerować. Inni nietolerancyjnym nazywają przymuszanie ich do tolerowania jakichś rzeczy.

Żeby się nie wdawać w dyskusje z różnymi słownikowymi definicjami pojęcia "tolerancja", jak każdy porządny filozof podam swoje!

Po pierwsze, skąd wiadomo jakie zjawisko powinno się tolerować, a jakie nie?
Po drugie, czy oprócz tolerancji można do danego zjawiska podchodzi na inne sposoby?
Po trzecie, skąd się biorą nieporozumienia w stosunku do zagadnienia tolerancji i jak im zaradzić?

Wydaje mi się, że wszystko zależy od hierarchii wartości jaką człowiek posiada. Jest ona integralną częścią naszego światopoglądu. Dzięki tej hierarchii jesteśmy w stanie rozpoznawać to co dobre i to co złe oraz w zgodzie z tym kierować swoimi czynami. Często ta hierarchia nie jest uświadomiona. Czasami człowiek się nie zastanawia nad tym co potępić, a co pochwalić, tylko kieruje się wskazówkami wyniesionymi z wychowania, czy tradycji swojej grupy, to znaczy grupy ludzi o tym samym światopoglądzie.

To właśnie z hierarchią naszych wartości konsultujemy zjawisko, którego doświadczamy. Jak już zbadamy naturę zjawiska i porównamy z naszymi wartościami, to będziemy mogli je ocenić, a co za tym idzie dobrać nasze nastawienie do tego zjawiska.

Wydaje mi się, że jeśli napotkamy na naszej drodze coś, co jest w oczywisty sposób zbieżne z naszymi wartościami, będziemy skłonni to pochwalić, uznać za jakieś dobro i zaakceptować. Ktoś kto wysoko wartościuje pomoc bliźniemu będzie nastawiony pozytywnie do wolontariuszy, organizacji charytatywnych i syna sąsiadki, który robi zakupy dla babci Jadzi spod szesnastki.

Nazwijmy taką postawę "afirmacją" i uznajmy, że człowiek jest skłonny afirmować to co jego światopogląd ukazuje jako dobro.

Co jeśli napotkamy na swej drodze wydarzenie, na temat którego nasz światopogląd i hierarchia wartości się nie wypowiadają? Jeśli nie jest ono sprzeczne z naszymi wartościami, ani nie jest z nimi zbieżne, to jest najpewniej dla nas obojętne, neutralne. Można tutaj zaklasyfikować sprawy, które może już nie mieszczą się w naszym światopoglądzie, ale przynajmniej nie podważają jego hierarchii wartości. Przykładem może być ekstrawagancki ubiór, nietypowe zachowanie, czy postawy. Konkretnym przykładem może być czyjś wegetarianizm jeśli jest traktowany jako coś nietypowego, dziwacznego, ale w sumie nie zagrażającego osobie oceniającej. Ludzie, którzy nie mieszczą się w naszym światopoglądzie bywają uznawani za nieszkodliwych idiotów, dziwaków, buntowników itd, ale generalnie przechodzi się na wyróżniającymi ich cechami do porządku.

Taką postawę nazwijmy "tolerancją" i przyjmijmy, że człowiek jest w stanie tolerować to, co jest dla niego obce, ale nie jest sprzeczne z jego hierarchią wartości.

Trzeba jeszcze przyjrzeć się reakcji na coś co jawnie sprzeciwia się naszym wartościom. Temu, co nasz światopogląd każe nam ocenić jako zło albo temu, co zdaje się sugerować, że z naszym światopoglądem jest coś nie tak. Zakładam tutaj, że człowiek będzie się bronił (czasem bardzo agresywnie) przed atakami tych, którzy chcą podważyć założenia jego światopoglądu, na przykład zasadność przyjmowanej przez niego hierarchii wartości. Reakcja obronna będzie podejmowana w kontakcie ze zjawiskiem, które wykracza poza czyjś światopogląd i jest z tym światopoglądem jawnie sprzeczna. Jeśli ktoś wysoko wartościuje życie ludzkie, będzie zapewne sprzeciwiał się karze śmierci. Może też być przeciwnikiem aborcji i eutanazji. Jeśli ktoś za wysoką wartość uznaje życie w ogóle, może zostać wegetarianinem i nie zgadzać się na zabijanie zwierząt na futra.

Taką postawę nazwijmy "potępianiem" i uznajmy, że człowiek jest skłonny potępiać to, co jawnie sprzeciwia się założeniom jego światopoglądu.

Można więc zaproponować trzy sposoby podchodzenia do zjawiska: afirmujące, tolerujące oraz potępiające i powiedzieć, że wybór jednej z tych postaw zależy od naszej hierarchii wartości.

Ale światopoglądy i hierarchie są różne. Może się więc stać tak, że to samo zjawisko będzie przez jedną osobę afirmowane, przez drugą tolerowane, a przez trzecią ostro potępione! I kto ma rację?

Nie wiem czy ktoś może w ogóle mieć w takim sporze rację. Jak wspomniałem wyżej światopogląd jest zazwyczaj podzielany przez grupę ludzi. Spełnia on tu funkcję spoiwa łączącego osoby o podobnych poglądach, a zatem wyznacza tożsamość grupy. "My jesteśmy katolikami, hierarchię wartości czerpiemy z nauk Kościoła i wiemy co jest dobre, a co złe" - mówią jedni. "My jesteśmy liberałami, wartości czerpiemy z naszych teorii i też dobrze wiemy jak być powinno" - mogą powiedzieć inni. Światopogląd każdej grupy mówi jej członkom jak mają się zachowywać wobec siebie oraz wobec przedstawicieli innych grup. O ile w pierwszym wypadku trudno się bulwersować, tak w drugim może dojść do zgrzytów.

Dlaczego dochodzi do zgrzytów? Bo każdy zakłada, że jego światopogląd mówi prawdę o świecie, że jego hierarchia wartości jest najlepsza, a skoro tak, to wszyscy "inni" muszą się mylić! Dopóki swoje oceny kierujemy do siebie i do ludzi z podobną hierarchią wartości wszystko jest moim zdaniem w porządku. Mówiąc o grzechu do współwyznawcy mówi się zrozumiałym dla niego językiem. Kiedy jednak wyznawca mówi liberałowi, ze grzeszy musi to brzmieć w liberalnych uszach absurdalnie.

Zauważyć tu trzeba ciekawą zależność. Kiedy ja mówię, że teza X jest prawdziwa innej osobie, która też tak myśli, to się zgadzamy. Kiedy ktoś mi mówi, że to teza Y, a nie X jest prawdziwa, podważa prawdziwość mojego twierdzenia (najprostszy przykład: "Bóg jest" i "Boga nie ma"). Jeśli tylko jedna teza może być prawdziwa bo inaczej grozi nam sprzeczność, to ktoś z nas jest w błędzie. Nikt nie lubi być w błędzie. A już w ogóle jeśli się mu bezpośrednio wypomina, że błądzi. Ten kto mówi, że Boga nie ma nie zaprzecza jednej tylko tezie, ale podważa cały światopogląd oparty na tym założeniu.

Pół biedy jeśli chodzi o rzecz trywialną. Albo problem, który można zweryfikować na przykład naukowo. Ale co w przypadku ocen światopoglądowych i przyjmowania wspomnianych postaw? Jeden mówi, że X jest dobre i godne afirmacji, a drugi mówi, że X jest złe i godne potępienia. Kto ma rację? Czy w ogóle ktoś może mięć rację? Jak dowieść, że X jest na prawdę dobre? Ciężko rozprawiać o dobru nie napotykając prędzej czy później na problem subiektywizmu.

Oczywiście istnieja próby stworzenia uniwersalnej hierarchii wartości. Sporo ludzi zgadza się na przykład co do tego, że zabijanie innych jest czymś złym. Karta Praw Podstawowych była moim zdaniem próbą spisania pewnych intuicji, co do których większość mogłaby się zgadzać (a i tak nie wszystkie państwa ją ratyfikowały w całości). Żyjemy więc w świecie gdzie występuje duża różnorodność światopoglądów, a to rodzi pytanie o to, jak sobie z tym pluralizmem poradzić w sytuacjach konikowych.

Wydaje mi się, że sporo z tych sytuacji jest do uniknięcia jeśli zastosować się do ludowej maksymy "nie mierz wszystkich swoja miarą". Polegałoby to na stopniowym poszerzaniu zakresu tolerancji im dalej od siebie. W stosunku do samych siebie możemy być mało tolerancyjni. W końcu jeśli rozumiemy naszą hierarchię wartości to raczej zawsze będziemy w stanie uwiadomić sobie kiedy powinniśmy mieć wyrzuty sumienia a kiedy nie.

W stosunku do naszej grupy światopoglądowej możemy pójść na ustępstwa. Każdy w końcu interpretuje nakazy i zakazy po swojemu. Wierzący katolik może wywnioskować, że z przykazania nie zabijaj wynika iż nie może on palić, ale musi uznać, że inni mogli nie dojść do tego samego wniosku. Z resztą i tak też są katolikami i zachowują się bardzo podobnie, więc nie powinno być problemu. Tu już powiększa się zakres tolerancji i to co u siebie jesteśmy skłonni potępić możemy tolerować u innych z naszej grupy.

W kontaktach z innymi grupami musimy już stosunkowo mocniej ograniczyć spektrum potępiania na rzecz tolerancji. Musimy chyba uznać, że inni opierają swoje hierarchię wartości na innych założeniach i tłumaczenie im, że coś jest złe mija się z celem. Myślę, że w sytuacji w której obie grupy są w stanie skupić się na sobie swoje kryteria dobra i zła, a na zewnątrz wychodzić z dużym marginesem tolerancji można uniknąć wielu konfliktów, gdzie jeden czuje się urażony, że ktoś go potępia za coś, co wydaje mu się całkiem dobre.

Oczywiście nadal w skrajnych przypadkach będzie dochodziło do konfliktów, bo ludziom trudno będzie tolerować skrajne zło. Myślę jednak, że uświadomienie sobie, że nasze kryteria dobra/zła mają służyć przede wszystkim nam, a nie wszystkim może nieco usprawnić współżycie w zróżnicowanym środowisku społecznym.

sobota, 5 grudnia 2009

Myśl nieuczesana #1

Nawet gdyby religii nigdy nie wymyślono, najprawdopodobniej ludzie znaleźliby inne ciekawe powody, żeby pozbawiać się życia.

Tak się zastanawiałem, co by było gdyby nasz gatunek był genetycznie niezdolny do wiary.
Czy latalibyśmy na wakacje do resortu na Alpha Centauri? Czy może wymyślilibyśmy laickie wieki średniowiecze walcząc o jakieś inne idee?

Jak w ogóle postrzegałaby życie istota niezdolna do chociażby pomyślenia o zaświatach?
Rasa istot świadomych chwilowego charakteru ich egzystencji i nieubłaganego jej końca musiałaby wynaleźć inne sposoby nadawania sensu swoim żywotom.

Może jedni stwierdziliby, że tylko gatunek ma szansę na nieśmiertelność i należy go wspomagać w rozwoju za wszelka cenę? Ale wtedy gatunek stałby się przedmiotem religijnej rewerencji. Łatwo wyobrazić sobie sytuację gdzie grupa uznająca, że życie jest bez sensu i należy za żywota starać się o maksimum przyjemności uznana byłaby za bezużyteczna z punktu widzenia rozwoju gatunku. Humanitarianie (że ich tak nazwę) mogli by wręcz uznać, że "ekstatycy" wręcz marnują zaspoby, które można wykożystać dla dobra ludzkości, a w sumie to czemu nie zaprząc ich do pracy? Niech się przydadza przyszłym pokoleniom zamiast leżeć ciągle do góry brzuchem!

I już mamy podstawy do powołania inkwizycji :)


Eksperyment można zmodyfikować.

Co jeśli będziemy mieli dwa narody ludzi, którzy róznia się tylko sposobem wiązania sznurowadeł?

Jesli wszyscy się zgadzają, co do wszystkiego to nie ma podstaw do konfliktów. I tak będzie w obrębie jednego narodu. Ale kiedy pojawia się człowiek z jedną tylko róznicą, to jaskrawo wyróznia się na tle homogenicznej masy. Nagle pojawia się podział na "My" i "Oni" i sposób wiązania butów podniesiony zostaje do nadzwyczajnej rangi. I tu może pojawić się konflikt.

W takiej sytuacji ktoś by się pewnie zaczął zastanawiać czemu są akurat dwa sposoby i czy nie byłoby lepiej, żeby był jeden i to Nasz. Albo ktoś by stwierdził że nasz sposób jest lepszy żeby poczuć się wyjątkowym? Albo ta różnica stałaby się tylko pretekstem do wszczęcia wali o zasoby naturalne? A może wszyscy zaczęliby nosić buty na zamek?

środa, 4 lutego 2009

Homofobia Górskiego i inne przemyślenia

Pamięta ktoś jeszcze posła Górskiego? To ten od zmierzchu cywilizacji białego człowieka. Dziś DZIENNIK uświadomił mnie o kolejnym wysypie mądrości z ust tego politologiczno-teologicznie wykształconego obrońcy Twierdzy "Polska" - ostatniego bastionu prawdziwych wartości - przed naporem Zachodniego zepsucia. Pełen tekst wystąpienia można sobie przeczytać TUTAJ

Tym razem dostało się homoseksualistom, którzy "z coraz większą bezwzględnością starają się narzucić swoje standardy moralne reszcie społeczeństwa i niestety uzyskują poparcie wśród polityków i w instytucjach Unii Europejskiej". Kurcze, no nie wiedziałem, że homoseksualiści mają aż taką wielką siłę przebicia. Może powinienem odszukać w sobie tę szatańską moc i zacząć narzucać swoim znajomym moje standardy moralne, czyli wegetarianizm. Hmmm, ale czy ciągnąć dalej ten tok myśli - jeśli Górski chce mi narzucić swoje standardy, czyli katolicki model rodziny, to sam jest gejem?

"Polska na tle innych państw Europy wciąż jeszcze jakoś się trzyma, ale naciski na nasz kraj ze strony unijnych instytucji, lewicowych polityków i międzynarodowych środowisk, abyśmy prawnie uznali małżeństwa homoseksualne, są coraz częstsze i silniejsze." No jeszcze się Twierdza opiera nie chcąc otwierać się na dialog i inne Karty Praw Podstawowych. Jeszcze by się okazało, że Oni mieli rację, a tak przecież nie może być. Ale Górski może mieć trochę racji. Możliwe, że Unia i jakieś inne "lewackie środowiska międzynarodowe" załatwią nam legalizację małżeństw, podadzą nam klucz do odczarowania stereotypów na temat homoseksualizmu, a Polacy (którzy nie są tak głupi jak pan Górski myśli) ten klucz przyjmą i po prostu przestaną homoseksualizm wartościować jako dobry czy zły. A to dopiero może być złe, z tej prostej przyczyny, że nie wyrobimy sobie dobrych struktur działaczy i organizacji, które stałyby na straży naszych praw. Opór materii, której częścią jest Górski, daje możliwość poćwiczenia muskułów. Jeśli sami pokonamy te przeszkody i wywalczymy sobie społeczną równość, to będziemy też umieli jej strzec. Jeśli wszystko dostaniemy za darmo, to w obliczu zagrożenia będziemy słabi. Argument ten pojawia się od czasu do czasu, kiedy rozważa się poziom zmobilizowania polskich homoseksualistów. Chciałbym zatem zagrać na waszej dumie i powiedzieć "Drodzy koledzy! Drogie koleżanki! Poseł Górski powinien się obawiać NAS, a nie Unii!"

"Trzeba w tym miejscu przypomnieć, że homoseksualizm zawsze był jednoznacznie potępiany przez Kościół katolicki. Święty Piotr Damiani, doktor kościoła pisał, że homoseksualizm nie powinien być uważany za zwyczajną skłonność do grzechu, gdyż przewyższa je wszystkie w nikczemności." - przytacza poseł Górski. "Wartość kobiety polega na jej zdolnościach rozrodczych i możliwości wykorzystania do prac domowych" (św. Tomasz z Akwinu, mędrzec Kościoła, 1225-1275)" - przytaczam ja. Wystarczy wpisać w Google "ojcowie kościoła o kobietach" by przekonać się jak to ongiś pojmowano płeć piękną. Już nawet słudzy Kościoła ustami ojca Sowy potępiają dobór cytatów posła Górskiego argumentując: "Poseł odwołuje się do tekstów z przeszłości, zapominając o tym, że wiele zjawisk było wówczas ocenianych i traktowanych zupełnie inaczej niż dzisiaj". Na przykład rozwody, o których po prawej stronie sceny politycznej tak dużo ostatnio można posłuchać.

"
W kwestii przyrównania związków homoseksualnych do rodziny wypowiedziała się papieska Kongregacja Nauki Wiary w dokumencie z 31 lipca 2003 r. Możemy tam przeczytać, że nie istnieje żadna podstawa do porównywania czy zakładania analogii, nawet dalekiej, między związkami homoseksualnymi a planem bożym dotyczącym małżeństwa i rodziny. Małżeństwo jest święte, natomiast związki homoseksualne pozostają w sprzeczności z naturalnym prawem moralnym." Kilka wątków wartych rozważenia, to relacja małżeństwa jednopłciowego do dwupłciowego, a druga to skutki obecności języka religijnego w procesie stanowienia prawa.

Żeby to pokrótce zmieścić w jednym miejscu: Heteromałżeństwa nic nie stracą jak się homiki będą mogły hajtać. Tu nie chodzi o odebranie czegoś, tylko danie czegoś tym, którzy do tej pory tego nie mieli, ale chcieliby mieć. Chciałbym jeszcze dodać, że wyróżnianie heteromałżeństw przez wskazywanie ich funkcji prokreacyjnej, oraz dobudowywanie do tego jakiejś zsakralizowanej metafizyki jest krzywdzące dla niepłodnych par, oraz zakrawa o redukcjonizm. Można się pokusić o pokazanie równie doniosłej, fenomenologicznej metafizyki związku homiczego, gdzie na pierwszym miejscu postawi się na przykład funkcję dialogiczną. Można tego dokonać dla wszystkich innych, rozlicznych aspektów małżeństwa tak homo, jak i hetero.

A co z tym sacrum w ogóle? Gdyby chociaż chodziło o jakieś ogólne sacrum. My tutaj mamy do czynienia z przedstawianiem w parlamencie sądów wartościujących opartych na autorytecie tekstów religijnych. Skłania to do zapytania, jak to się ma do rozdziału państwa od kościoła i jak się mają wypowiedzi posła Górskiego do wolności słowa.
Uważam, że prawo stanowione nie może być oparte o argumenty z autorytetu. Jest to najsłabszy rodzaj argumentu, a rozumowanie o nie oparte rozpada się gdy ktoś nie uznaje danego autorytetu. Zatem poseł, który przyznaje, że stara się pisać prawo pod dyktando norm religijnych źle czyni. Lepiej by było, gdyby inspirował się normami, których autorytet uznaje, ale starał się znaleźć płaszczyznę, co do której zgodzić się będą mogli inni - którzy inspirację znajdują w innych źródłach. Zawłaszczenie pola spotkania przez jedną autorytarną ideologię często doprowadzało do patologii.
Trzeba też zapytać czy wolność słowa ma swoje granice, czy też nie. Myślę, że poseł Górski nie może się powołać na bezgraniczność wolności słowa jeśli sam żali się, że kościół jest atakowany, a do Polski przenikają różne nowe postawy wobec homoseksualizmu. Jak pisał Mill w "O wolności" każdy sąd ma prawo zostać wypowiedziany i powinien zostać poddany granicznej analizie logicznej. My jednak wolimy, by nie pochwalano publicznie nazizmu i nie szerzono kłamstw oświęcimskich. Stąd wypowiedzi o wysokiej szkodliwości społecznej, a nawet wypowiedzi dążące do obrażenia kogoś, przekraczają granice wolności słowa.
Myślę, że wypowiedź Górskiego była szkodliwa społecznie, bo publicznie, na sali sejmowej skrajnie negatywnie wartościowana była mniejszość ludzi żyjących w tym kraju. Język jakim mówił poseł Górski nie był wyrażaniem jego własnej opinii (ja sądzę, że to jest złe), lecz wyrażaniem sądu normatywnego roszczącego sobie obiektywność (to JEST złe). Wypowiadanie takich sądów nie tylko obraża masę ludzi, ale utwierdza negatywne nastawienie do nich. O tym, czy prawo do zawarcia małżeństwa należy się homikom można dyskutować. Ale z tym, że homoseksualizm jest okropnym grzechem już nie. Myślę, że był to klasyczny przykład mowy nienawiści wypływającej z irracjonalnego uprzedzenie, za którą Górski powinien zostać ukarany, ale to tylko moja opinia :)

Ciekawe co na to Komisja Etyki Poselskiej.

poniedziałek, 12 stycznia 2009

O światopoglądowym zniesmaczeniu posła Libickiego

Źle się dzieje w Europie!

Czesi wystawili nad budynkiem Rady UE wystawę o jakże pasującej nazwie "Entropia".
Wystawa ma wyśmiewać stereotypy i uprzedzenie funkcjonujące w danym kraju członkowskim.

Polskę reprezentował Leszek Hirszenberg, który spłodził takie coś:


Źródło
Serwis www.tvn24.pl podaje:
"Według artysty księża oraz tęczowa flaga, na której współistnieją wszystkie kolory spektrum obok siebie, to surrealistyczna wizja połączenia tego, co nie może się połączyć. Zwiedzający wystawę urzędnicy i dyplomaci z reguły bezbłędnie rozpoznają Polskę".

To wszystko nie podoba się europosłowi PiS - Marcinowi Libickiemu, który wolałby tam zobaczyć husarie, bo jest z nią oczywiście związanych tyle polskich uprzedzeń...

Powyższy obrazek wydaje się posłowi populistyczną łatwizną. Twierdzi on, że pójście na łatwiznę jest wiązanie spraw religijnych ze sprawami światopoglądowymi i "tą rzekomą homofobią".

Hmm... No ja myślałem, że praca obrazująca uprzedzenia powinna być czytelna i z powyższego cytatu wynika, że artysta osiągnął efekt. Inną sprawą jest to dlaczego pan poseł uważa, że wiązanie religii z "tą sprawą światopoglądową" jest w złym guście, skoro Kościół często się o "tej sprawie światopoglądowej" wypowiada. Ciekawe, czy poseł protestował przy odwoływaniu się do "spraw światopoglądowych" w sławnym orędziu.

Zastanawiające jest też to stwierdzenie o "rzekomej homofobii".
Jeśli ktoś chciałby zbadać prawdziwość tej tezy proponuję następujący eksperyment socjologiczny:
  1. Należy udać się do renomowanego psychologa i uzyskać od niego zaświadczenie o heteroseksualnej orientacji.
  2. Następnie rozpowiadamy wszem i wobec, że jesteśmy homo. Mówimy wszystkim, że nie chcemy już żyć w kłamstwie, że zawsze byliśmy homo, tylko się ukrywaliśmy, a teraz chcemy, żeby wszyscy znali o nas prawdę, bo nie możemy żyć już w tym kłamstwie. Małżonkowi/ce tłumaczymy, że ślub wzięliśmy ze strachu. Jeśli ktoś zapyta "co robisz w ten weekend" odpowiadamy, że jedziemy z chłopakiem (dla udających lesbijkę - dziewczyną) w góry itd. Szaradę utrzymujemy przez miesiąc notując sobie reakcje osób z naszego otoczenia.
  3. Po miesiącu wszystkim tym osobom pokazujemy zaświadczenie o heteroseksualizmie z datą sprzed eksperymentu i dziękujemy za udział w eksperymencie.
Eksperyment polecam Panu Libickiemu. I innym osobom publicznym. Szczególnie tym z prawej strony sceny politycznej.

Jeśli ktoś wątpi czy mamy problem ze stereotypami, to odsyłam do raportu CBOS z 2005, gdzie przeczytać możemy, że 74% narodu chciałaby zabronić homoseksualistom prawa do manifestowania, a 42% chciałaby zabronić homikom uprawiania seksu...

Nazwa wystawy jest na prawdę świetna.
Dialog, tolerancja i zgoda budują porządek społeczny.
Stereotypy, uprzedzenia i podziały przyspieszają tylko społeczną entropię.

Wielkie dzięki dla Quidnunc za podesłanie mi linka z wiadomością o tym zdarzeniu!

niedziela, 11 stycznia 2009

Palikot Eewidentnie Dostaje Ataku Łobuzerstwa!

Będzie o Palikocie i o tym jak zakwestionował orientację seksualną Jarosława Kaczyńskiego.
Od razu ostrzeżenie: Palikota lubię, a Kaczyńskiego nie i nie będę się silił na obiektywizm.

Żeby studiować filozofię trzeba mieć trochę nie równo pod sufitem. W filozofii to przydaje bo pozwala zapytać "a tak właściwie dlaczego?" tych wszystkich, którzy powtarzają ciągle te same utarte i oczywiste oczywistości.

Jeden z takich szaleńców po ukształtowaniu swego umysłu pod czujnym okiem miłośników mądrości z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego dorobił się na tym, co w naszym kraju sprzedawało się zawsze bardzo dobrze. Jak każdy porządny świr robi od czasu do czasu coś dziwacznego i pewnego dnia postanowił wejść do polityki. No i mamy teraz kłopot. Bo świr świrować nie przestał, a wręcz coraz głębiej osuwa się w otchłań szaleństwa!

No bo jak tak można szefa partii? Pana Premiera?? Posądzać o takie... rzeczy!!
Niesmaczne! Brzydkie! Skandal! Brutalizacja życia politycznego!

Ale o co w zasadzie Pan ex-Premier ma się obrażać? Ktoś podważył jego męskość? Ktoś w nieporadnie zawoalowany sposób nazwał go najgorszym wyzwiskiem w Polsce?
Źródło: CBOS - Komunikat z badań "SPOŁECZNA PERCEPCJA PRZEMOCY WERBALNEJ I MOWY NIENAWIŚCI"

To straszne! Ktoś przypuszcza, że wódz prawicy jest hipokrytą! Że rozpowiada po Europie jakoby brak zdecydowanej walki z promocją choroby, którą jest homoseksualizm doprowadzi do wyginięcia ludzkości, a sam nie chcę pracować nad przyszłym pokoleniem, bo woli facetów?

Koniec świata, sodomia i gomoria!

Mniejsza o to czy wywołany do odpowiedzi jest homo, czy nie. Ponoć ktoś go gdzieś widział, ale dowodów fotograficznych nie ma.
Zobaczmy co się stało. Palikot doprowadził do sytuacji w której wszystkie czołowe media w Polsce czytają jego bloga. Wystarczy, że coś tam napisze i już wszyscy o tym wiemy. I to drodzy państwo jest niezła sztuczka! Palikot doskonale wie jak funkcjonują nasze media. Wie, że lgną do skandalu i to im właśnie serwuje. Czy o patologiach w lubelskiej policji dowiedzielibyśmy się gdyby nie pistolet i wibrator?

Drodzy panowie politycy! Nie ma cie się o co obrażać na świra Palikota. Polska scena polityczna zbrutalizowała się za waszym udziałem już dawno. Czujecie się urażeni bo ktoś sugeruje, że ex-Premier jest niekatolickiej orientacji? A nie czuliście się urażeni jak ten człowiek za granicą opowiadał brednie dawno obalone przez naukę? Nie czuliście się oburzeni upadkiem dialogu politycznego w Polsce, gdy Pan ex-Premier za największe zagrożenie związane z podpisaniem wynegocjowanego przez siebie traktatu Lizbońskiego podawał śluby homoseksualistów? Ja drodzy panowie politycy byłem wtedy wściekły! Na ex-Premiera i na was, że nie protestujecie.

Palikot jest jakby Kurskim PO (nie chcę tu obrażać Palikota) i za jego sprawą dochodzi do dziejowej zemsty na członkach PiS, którzy na scenę polityczną wtoczyli te armaty. I proszę mi nie mówić, że Palikot nie powinien stosować takich narzędzi. Gdyby cała jego partia tak działała, to faktycznie działoby się źle. Ale pojedyncza osoba jest wyrzutem sumienia dla tych, którzy obniżyli poprzeczkę do tego poziomu. Jestem pewien, że Palikot zmieni swoją strategię nagłaśniania problemów, kiedy ta poprzeczka zostanie podniesiona i mediami nie będzie się dało tak łatwo manipulować. Ale do tego potrzebny jest kolektywny wysiłek. Na razie panowie politycy mogą pokazać paluszkiem na świra Palikota i powiedzieć, że tak jest nie ładnie. I przez to, że się od niego odcinają powoli podnoszą tą poprzeczkę do góry.

Dzięki temu, że Palikot mówi o politycznej prostytucji możemy się zastanowić nad tym całym przechodzeniem z partii do partii i jak to się ma do mandatu społecznego polityka. Dzięki temu, że mówi o uporczywym kawalerstwie ex-Premiera możemy podyskutować o hipokryzji na prawicy (przypomina się na przykład motyw z alimentami płaconymi przez piewców tradycyjnego modelu rodziny). Możemy w końcu za sprawą heteryka, który miał na tyle jaj, żeby włożyć koszulkę z napisem "jestem gejem" porozmawiać o tym dlaczego najgorsza inwektywa w tym kraju jest taka a nie inna.

Możemy zapytać: "a tak właściwie to dlaczego?"